Od 1 kwietnia w Kielcach zaczną obowiązywać nowe stawki opłatza gospodarowanie odpadami komunalnymi: 14 złotych od osoby za odbiór odpadów segregowanych i 28 złotych od osoby za śmieci niesegregowane. - Opłaty za śmieci rosną i będą rosnąć, ale na to nie mają wielkiego wpływu ani Rada Miasta, ani prezydent Kielc - tłumaczy Mirosław Banach, prezes Przedsiębiorstwa Gospodarki Odpadami.
W całej Polsce rosną opłaty za śmieci, w Kielcach również. Dlaczego gminy są zmuszone wprowadzać podwyżki?
- Wpływ na podwyżki opłat za śmieci ma wiele czynników i nie są one zależne od władz Kielc. Do Zakładu Unieszkodliwiania Odpadów w Promniku, który prowadzi należące do miasta Przedsiębiorstwo Gospodarki Odpadami, trafiają śmieci z terenu Kielc i wielu ościennych gmin, a także innych dostawców. Nasza instalacja jest bardzo nowoczesna, wysoce zautomatyzowana, ale to nie oznacza, że będzie tańsza w utrzymaniu. W ostatnim czasie ceny energii wzrosły o 50%, podobnie jak stawki opłat środowiskowych o 60%, rosną ceny paliwa, sprzętu, usług i innych składników. Rząd podniósł także płacę minimalną.
Jak ta sytuacja wpływa na koszty utrzymania ZakładuUnieszkodliwiania Odpadów w Promniku?
- Szacujemy, że opłaty za energię w tym roku wzrosną z półtora miliona do niemal dwóch milionów złotych. Od kilku lat wzrasta też tzw. opłata marszałkowska od tony składowanych odpadów. O ile w 2017 roku wynosiła 24,15 zł, w 2018 - 140 zł, w 2019 - 170 zł, to w 2020 roku już 270 zł.Opłata jest ustalana rozporządzeniem Ministra Środowiska. Dodatkowo dochodzą jeszcze koszty monitoringu wszystkich składowisk i całego zakładu - taki wymóg został wprowadzony po serii pożarów wysypisk w całym kraju. W ubiegłym roku koszty funkcjonowania zakładu wyniosły blisko 21 milionów złotych, w 2020 roku szacujemy że będzie to 28 milionów złotych lub więcej.
Zakład Unieszkodliwiania Odpadów w Promniku nie tylko je odbiera, ale również zajmuje się odzyskiwaniem surowców wtórnych. Czy dziś można na tym zarobić?
- W ostatnim roku pojawiły się duże trudności ze sprzedażą surowców wtórnych. Jeszcze udaje nam się sprzedawać złom aluminiowy i stalowy, a także przezroczyste i kolorowe opakowania typu PET, ale do reszty odpadów musimy już dopłacać. Praktycznie nikt już nie chce odbierać makulatury, a jeśli odbiera, to za dopłatą 200 zł. Jest jeszcze odbiorca na szkło - dostajemy około 20 złotych za tonę, ale to za mało, aby zrekompensować koszty wysegregowania szkła. My ze swej strony możemy tylko obniżyć koszty energii. Dzięki naszej instalacji (biogazowni), z wyodrębnionej z odpadów biomasy uzyskujemy gaz, który przetwarzamy w energię elektryczną. Połowa energii wykorzystywanej w Promniku pochodzi właśnie z odpadów.
Produkcja paliw alternatywnych kiedyś miała być szansą dla instalacji takich, jak ta w Promniku. Jak to wygląda obecnie?
- Paliwo alternatywne uzyskiwane z odpadów tzw. RDF, dla takich firm jak PGO miało być dochodem, a teraz musimy do niego dopłacać, ponieważ można przywozić dotowane paliwo z Europy i dla nas brakuje odbiorców. Samorządy nie mają na to wpływu. RDF, który powstaje na tego typu instalacjach, mógłby być wykorzystywany jako zamiennik węgla np. w elektrowniach i ciepłowniach, a wykorzystują go tylko w cementowniach, a ceny prądu rosną! Kiedyś za tonę płacono nawet 130 zł, PGO w 2018 zarabiało jeszcze 20 złotych, a dziś musimy zapłacić ponad 500 złotych za tonę, żeby ktoś to odebrał. Krótko mówiąc, brakuje rozwiązań systemowych na szczeblu państwowym w gospodarowaniu odpadami, brakuje pomysłu, co z tymi odpadami zrobić i samorządy tego problemu nie rozwiążą. Możemy powiedzieć, że gospodarka surowcami z recyklingu w Polsce jest szczątkowa, dlatego ceny za śmieci rosną. Wzrasta też ilość wysegregowanych odpadów na składowiskach.
Czy jednym z czynników wymuszającym podwyżki jest również to, że produkujemy coraz więcej śmieci?
- Niestety, z roku na rok tych odpadów przybywa. Możemy to porównać na przykładzie Kielc. W 2017 roku do Zakładu Unieszkodliwiania Odpadów w Promniku ze stolicy regionu trafiało ponad 56 tysięcy ton odpadów, w 2018 roku ponad 62 tysiące ton, a w 2019 roku już 64 tysiące ton. A trzeba pamiętać, że odbieramy śmieci również z wielu podkieleckich gmin i od innych dostawców.
Czy dlatego ostatnio doszło do gorącej dyskusji z władzami gmin powiatu kieleckiego na temat koniecznych zmian, tj. zróżnicowania cennika opłat za dostarczanie śmieci?
- Prezydent Kielc jest jedynym właścicielem spółki PGO i jest odpowiedzialny za jej utrzymanie i bieżące funkcjonowanie. Zakład Unieszkodliwiania Odpadów w Promniku za świadczone usługi z miastem rozlicza się tak samo jak z innymi gminami, natomiast jeśli trzeba było dofinansować spółkę, to robiło to tylko miasto Kielce. W ostatnich latach gmina Kielce musiała dokapitalizować zakład w kwocie kilku milionów złotych. Z mojego punktu widzenia, to władze Kielc i mieszkańcy byli dotychczas poszkodowani, jeżeli chodzi o równą cenę. To kielczanie ponoszą całkowite koszty utrzymania zakładu w Promniku, a za odbiór śmieci płacą takie same stawki, co pozostali dostawcy. Stąd zaproponowałem wprowadzenie zróżnicowanych stawek dla dostawców odpadów - niższe dla Kielc i standardowe dla odpadów spoza Kielc, do chwili, gdy pozostali udziałowcy tego rynku nie zaczną uczestniczyć w ponoszeniu całkowitych kosztów utrzymania naszej firmy. Takie zróżnicowane cenniki zostały wprowadzone w kilkunastu miastach w Polsce, np. w Gdańsku, Suwałkach, Koninie czy Kaliszu i nikt ich nie skarżył, ani nie uchylał.
W ostatni wtorek Wojewoda Świętokrzyski uchylił jednak zarządzenie Prezydenta Kielc w sprawie nowego cennika. Co taka decyzja oznacza dla spółki?
- To jest prosta droga do utraty płynności finansowej przez PGO w Promniku i brak możliwości dalszego przetwarzania odpadów dla wszystkich dostawców. Jeżeli spółka nie będzie miała środków na sprzedaż odpadów (RDF, folii, makulatury, szkła), to nie może przyjmować dalej śmieci i magazynować tych odpadów. To jest zmuszanie PGO do tego, aby dopłacało do każdej przetworzonej tony śmieci przywożonej przez prywatne podmioty z ościennych gmin. W konsekwencji, to mieszkańcy Kielc będą musieli pokryć te straty w swojej spółce.
To dziwna sytuacja, bo ja nie znam przykładu takich działań w innych miastach Polski, a cały czas mówi się o równym traktowaniu. Moim zdaniem to mieszkańcy Kielc są dyskryminowani i zmuszani do robienia prezentów pozostałym dostawcom śmieci. Pan Prezydent Bogdan Wenta powinien bronić i broni swoimi działaniami interesów mieszkańców Kielc, bo to wynika z ustawy o samorządzie terytorialnym i woli kielczan.